Etykiety

przędzenie (28) druty (25) kartka (18) czesanki (17) chusta (12) krzyżyk (11) South American (8) alpaka (7) farbowanie (6) Finnish (5) merynos (5) BFL (4) Devon (4) Szetland (4) album (4) czapka (4) skarpetki (4) szydełko (4) Corrediale (3) jedwab (3) Coburger (2) Spotkanie (2) bawełna (2) bluzka (2) materiały (2) moher (2) rękawiczki (2) Jackob (1) baby moher (1) ciasto (1) kuchnia (1) notes (1) pies (1) polska (1) pudełko (1) sernik (1) sweter (1) szalik (1) szycie (1) wielbłąd (1)

środa, 27 lutego 2013

Kameleon - South American

Jakiś czas temu (coś w okolicy świąt) - pokazywałam moje pofarbowane czesanki. Wśród nich był niebiesko-zielony South American w ilości 60dag. Kilka dni temu pokazywałam mojej koleżance jak się przędzie na wrzecionie i tegoż South American'a wzięłam do ręki. Niestety w mojej głowie pojawiło się "Jaki brzydki kolor!!!" Postanowiłam temu zaradzić i wrzuciłam czesankę w dwóch turach do gara. Używając dwóch kolorów (a mam ich mnóstwo - prawda?): niebieskiego i szafirowego starałam się przyciemnić tę czesankę. 



 Oczywiście za pierwszym i za drugim razem użyłam tych samych barwników, w tych samych proporcjach, tyle samo octu i mniej więcej tyle samo wody. Czasu też pilnowałam. A jednak wyszły mi dwie różne pod względem kolorystycznym czesanki. Jedna jest bardziej zielona, druga bardziej granatowo-niebieska. Obie ładne, jak na mój gust, ale co ja mam teraz z tym zrobić? Bo planowałam zrobić sobie z tej wełny sweter. Jak to uprzędź, żeby miało sens? No i mam zagwozdkę. 


poniedziałek, 18 lutego 2013

Wariatka to ja

Wariatki wszystkich krajów łączcie się!
Są jeszcze jakieś oprócz mnie? Bo ostatnio ogarnęło mnie jakieś szaleństwo i zaopatruję się w czesanki. Na razie mam przestój w przędzeniu, ale posiadać nie zaszkodzi. 

Tak więc kupiłam od E-wełenki najpierw czesankę Finish. Miała być na szalik dla szanownego małżonka - skoro ma żonę wariatkę, to niech chociaż ma z tego jakąś korzyść. Finisz przyszedł i okazał się ciemnobrązowy, a nie czarny - co akurat nie jest przeszkodą, bo jest to bardzo ładny brąz, taki lubię - no ale na szalik to nie bardzo, bo czesanka jest dosyć gryząca. Zrobię z niej skarpety - tak postanowiłam. 

A skoro nie mam czesanki na szalik, to muszę jednak kupić. No i znowu zapukałam do E-wełenki. Tym razem kupiłam czarną alpakę. Jest czarno-czarna! A jaka mięciutka. Oj już zazdroszczę temu mojemu mężowi szalika. A ponadto zamówiłam merynosa 23 coś tam. A E-wełenka dołożyła mi trochę próbek. Merynos szary piękny i przyjemny, moher ciekawy ale dotykając trzeciej próbki rozpłynęłam się. To nie może być prawda, aby czesanki były tak miękkie i delikatne jak ten wielbłąd z jedwabiem. Ja już dotykałam wielbłąda, był raczej szorstki, ale to coś, to jest bita śmietanka, delikatniutkie. Cudowne. No po prostu brak mi słów.


Właśnie odkryłam, że moher pisze się przez h a nie przez ch. Ratunku, czy pisakiem można robić literówki, czy jednak zwalić winę na moją dysleksję, dysortografię i dyskalkulię. No nie na to ostatnie nie za bardzo mogę, skoro skończyłam matmę.

Czesanki to jedno. Do tego dokupiłam barwniki. I chociaż jestem dosyć biegła w sprawach techniczno komputerowych, to jednak technika mnie teraz przechytrzyła. Oglądałam sobie barwniki na Allegro, coś zgasło i gdy się włączyło okazało się, że zakupiłam po 36 barwników u dwóch sprzedawców, co daje razem 72 sztuki. No to teraz mogę sobie poszaleć.

sobota, 16 lutego 2013

Moja Przyjaciółka - Marylka

Mam dwie przyjaciółki Marylki. Ale dzisiaj przedstawię tylko jedną. Oto ona:


Jest ze mną od świąt, kiedy to padł mój stary Łucznik - którego dostałam od mojego ś.p. taty, jeszcze studentką będąc, a więc wieki temu.

Jakoś tak potrzebowałam czasu, aby Marylkę uruchomić. Musiałam dojrzeć do tego czynu ;) No i dojrzałam. Dzisiaj w końcu wystawiłam ją na biurko i zaczęłam próbować. Pierwsze próby były zdecydowanie zadowalające. 

Ciekawe co my razem z Marylką wymodzimy? Bo ja tak naprawdę to szyjąca specjalnie nie jestem. Mam na swoim koncie jakieś trzy bluzki, jedną kurtkę i dwie sukienki. Poza tym to zasłony w pokoju dziennym, i trochę podszyć prostych. Koniec! Oto urobek całego mojego życia. A jeszcze uszyłam mojej córci śpiworek w kształcie słonika, gdy była jeszcze niemowlęciem. Ale córcia teraz już zdaje maturę, więc było to naprawdę bardzo dawno temu. Ale i tak uważam, że maszyna powinna być w każdym domu - może dlatego, że w moim rodzinnym domu zawsze maszyna była. Taki stary, zabytkowy Łucznik na żeliwnych nogach. 

Wiem, że moja mama gdzieś tą maszynę smarowała, ale powiem szczerze nie mam pojęcia gdzie się wlewa smar w moją Marylkę, a podobno trzeba. Być może z braku smaru mój Łucznik szlag trafił, bo przyznam się, że nigdy go nie posmarowałam. Nawet mi to do głowy nie przyszło. Niestety instrukcja do maszyny na temat smarowania milczy jak zaklęta, chociaż buteleczkę smaru dołożyli.  Wie ktoś jak to trzeba zrobić i jak często?

wtorek, 12 lutego 2013

Marzec

Do marca co prawda jeszcze dwa tygodnie, ale wiadomo, że zima nawet nie wiem jak długa kiedyś musi się skończyć i jakkolwiek, by nas zamęczała, to zawsze po niej przychodzi wiosna. 

A u mnie już pachnie marcem - zwłaszcza w moich działaniach na niwie krzyżyka. 

Oto mój marzec kalendarzowy. Tym razem jestem zadowolona z doboru kolorów. Zastanawiam się tylko jeszcze nad dodaniem do obrazka koralików (tam mają być guziczki, których na razie unikałam). Zauważyłam też, że niestety wyszywanie nitkami z różnych bajek (firm) powoduje, że poszczególne płaszczyzny inaczej wyglądają. Jedne nitki dobrze kryją. Inne tak sobie. Ale póki co, chcę wykorzystać te nitki, które mam. Gdy będę wyszywać jakiś super - hiper obraz, to zakupię takie, które są najlepsze.


A tak wygląda w zestawieniu z pozostałymi miesiącami.


środa, 6 lutego 2013

Oddech Poranka czyl Corriedale na skarpetki

Zabrałam się za Corriedale. Ponieważ z otrzymanej wełny zamierzam zrobić skarpetki (czy z Corriedale  można?), więc podzieliłam ją na dwie części (równe wagowo), od razu będę robić dwa kłębuszki, osobno dla każdej skarpetki. I obie z nich na jeszcze dwie części. Jedną będę prząść tak jak leci, drugą rozdrobniłam jeszcze bardziej, aby powstał w 2ply tzw. fraktal. 

Początkowo wyglądało to tak: (Ależ te zdjęcia są prześwietlone)


I na trochę jaśniejszym tle:


A tutaj już się przędzie (i zdjęcie nawet kolor oddaje podobny do rzeczywistości). Nazwałam tę przędzę Oddech Poranka. Tak jakoś romantycznie mi pasuje.

Przędzie się ciężko. Bo jakieś takie puchate jest to Corriedale i nitka ciągle się rwie. Położyłam sobie pod nogi poduszkę, aby wrzeciono się za mocno nie poobijało (a jest już nieźle poobijane) i jak już musi spadać, to niech przynajmniej spada na miękkie. Musze pilnować porządnego skrętu, a boję się, że wyjdzie sznurek. Z tego wszystkiego mam za zakwasy w palcach.


Ale wełenka jest cudna w dotyku, w ogóle nie gryzie. W dublu wygląda tak. Mimo wszystko jestem zadowolona.


poniedziałek, 4 lutego 2013

Prządki się spotkały

Udało się, naprawdę się udało. Mimo, że Warszawa i okolice wielkie i ludne wydawało mi się, że wszystkie znane mi (wirtualnie) prządki są "skądś", najprawdopodobniej mieszkają za granicą itd. A tu okazuje się, że jednak mam sąsiadkę. Uznałam, że 25 km jak na prządkowe warunki, to żadna odległość i w piątek pojechałam do Finextry.

Oj spotkanie ze wszech miar udane. Macania kłaków było co niemiara. Jakieś pół roku temu rozróżniałam wełnę od nie-wełny. Oraz nitkę grubą od nitki cienkiej. Tydzień temu zrozumiałam już, że nawet jeśli taki Devon przędzie Ci się cudnie to nie znaczy, że już ze wszystkim sobie poradzisz. Właśnie zamęczam Cordiale i okazuje się, że to zupełnie inna bajka niż Devon. 

A w piątek u Finextry miałam możliwość pomacać i poprzytulać do policzka pełno innych czesanek. To niesamowite jak one się między sobą różnią. Oczywiście zadałam jej tysiące pytań, jako dużo bardziej doświadczonej koleżance. Dostałam też garść wiedzy o kołowrotku. W końcu wiem co to jest to przełożenie i do czego służy hamulec oraz dlaczego tam są albo dwa sznurki, czy sznurek w 8, albo dodatkowy sznureczek na hamulec. Pewnie niektóre pytania zabrzmiały zupełnie głupio - ale co tam. W końcu usiadłam do kołowrotka i pod okiem mojej instruktorki zaczęłam prząść. LUDZIE - ja MUSZĘ mieć kołowrotek, MUSZĘ. Toż to jest cudowne, miód - malina, palce nie bolą, niteczki mogą być cieniutkie. Co prawda zasuwałam pedałami jak głupia, i przekręcałam nitkę, ale i tak jestem zachwycona. I z takim postanowieniem rozstałyśmy się.

Ja jeszcze na koniec zostałam obdarowana torbą kłaków i teraz to ja jestem bogata prządka:


Ta druga czesanka od lewej nazywa się: Coburger Fuchsschaf. Owieczki można zobaczyć tutaj. Małe są brązowiutkie, starsze robią się jasne.

Oj będę miała co robić!
A jeśli dodam jeszcze to:


To mam kłaczków na długie tygodnie :)

sobota, 2 lutego 2013

Moje wrzeciona

Lubię prząść. Bardzo lubię. Co prawda na razie o kołowrotku to sobie marzę, ale wrzeciona są przecież dostępne dla każdego.Do wczoraj miałam dwa. 

Jedno zrobiłam sobie sama z mątewki do jajek, niepotrzebnej płyty CD, drutu i taśmy klejącej, ostatnio zamienionej na gumki do włosów, jako czynnik bardziej sprzyjający stabilności płyty. To wrzeciono ma kilka zalet: jest dosyć lekkie (waży 48g, w porównaniu z Kromskim, które wazy 80g). Ma dosyć długi patyk do nawijania. Na dole patyka dodałam też gumkę, aby mi się przędza nie zsuwała. Ale jest dosyć chybotliwe. Tak mi się wydawało na początku. Dawno na tym wrzecionie nic nie robiłam i może czas do niego wrócić. 

Drugie wrzeciono to wrzeciono Kromskiego. Dosyć cieżkie, ale stabilne. Musiałam wyciąć w nim szczelinę, aby mi się nitka nie przesuwała.



Moje wrzecionko płytkowe, nie jest tak profesjonalne, ale mam do niego sentyment i absolutnie nie zamierzam się go pozbyć. Natomiast mam ochotę zrobić sobie kolejne z innych materiałów.

A od wczoraj mam trzy!!!!
To trzecie dostałam od mojej sąsiadki Finextry. Piszę "sąsiadki", bo przy obecnym rozrzucie polskich prządek dystans 25 km, to żadna odległość. A mniej więcej tyle mamy do siebie. I dzięki temu, że to tak blisko udało nam się wczoraj ze sobą . Hurra! Ale o spotkaniu w następnej notce.

A teraz wracam do Finextrowego wrzecionka. Jest malutkie, leciutkie, dobrze ma ułożony "talerzy" - mąż fizyk z wykształcenia, mówi że przy tak ułożonym "talerzyku" gdzie masa jest większa na zewnątrz moment "czegoś tam" będzie duży i będzie dobrze się kręcić. Kończę gadać, zobaczcie sami, czyż nie jest cudne:


Waży zaledwie 38g.
A tutaj porównanie z dużym wrzecionem Kromskich


Dzięki kochana. Będę cieniuteńkie niteczki na nim wyrabiać.

A tak przy okazji: patrząc na te wrzeciona nijak nie mogę pojąc, w jaki to sposób ukuła się w nie Śpiąca Królewna. I jak to się stało, że w tamtych czasach, gdy w domach przędło się częściej niż dzisiaj próbowano taki kit zaserwować dzieciom - a skoro to przeszło, to pewnie się udawało. Wrzeciona były kompletnie inne czy co? A może chodziło o to, że miała to być rzecz niemożliwa, która jednak się stała?